Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/162

Ta strona została przepisana.

chennych. Cesia porwała się, by otworzyć swemu gościowi. Pani Poluta zachwiała się na nogach. Było jej czarno w głowie. Ocknęła się na podłodze. Krwotok ustał. Wróciła do łóżka i zasnęła okrwawiona, z powalanemi rękami i twarzą, nie mając sił dźwignąć dzbanka z wodą.
Przez parę dni leżała ciężko chora. Cesia przynosiła jej herbatę i ciskała ją prawie na stolik ze złym humorem. Pytała, co będzie jadła, nie otrzymywała odpowiedzi, przynosiła byle co i złościła się coraz gorzej. Czuła, że jest nie w porządku, ale uważała swoją panią w jej ciągłej apatji i osłabieniu woli za pochyłe drzewo, na które kozy zawsze mogą skakać.
Pierwszego dnia po wstaniu z łóżka pani Poluta posłała list do Prętkiewicza. Ze wszystkich znajomych powojennych był dla niej najsympatyczniejszy. Lubiła go za dyskrecję. Była pewna, że nie urazi jej żadnem niewczesnem pytaniem. Odkąd Wasilewicz wpadł w zgubny swój nałóg, unikała ludzi. Współkolegów z ministerstwa nie dopuszczała zupełnie do swego życia prywatnego. Wezwała więc Prętkiewicza do siebie.
Tegoż popołudnia przyniesiono jej większą kwotę pieniędzy od jednego z kresowców, któremu kiedyś tę kwotę pożyczyła, a który szczęśliwie prowadził afery leśne. Oddawała się właśnie uciesze z tego powodu, gdy znów zadzwoniono. Był to Prętkiewicz.
Przywitał się z nią, cokolwiek zażenowany. Widać przepełniony był obawą, że może ją w czemś urazić. To też był małomówny wbrew zwyczajowi.
— Dawno byłbym sobie pozwolił odwiedzić złotowłosą margrabinę, ale słyszałem, że się nie udziela nikomu, — zaczął, — obawiałem się być natrętny.
— Byłam istotnie niezdrowa przez pewien czas,