Ania weszła z matką do mieszkania. Drżącemi z niecierpliwości rączkami powiesiła na szaragach płaszczyk i beret. Nauczyli ją porządku i opanowania w klasztorze. Potem prędko wbiegła do pokoju ojca.
Na ścianach były prostokąty po zdjętych obrazkach. Nad otomaną nie było kilimu z Wasilewa. Na półkach nie było książek ojca. Dokoła żadnej rzeczy codziennego użytku, któraby świadczyła o jego tu obecności.
Dziecko doświadczyło poczucia tak strasznej pustki, że aż ugięły się pod nią kolana. Ania usiadła na krzesełku, nie zwracając uwagi na matkę, która z bólem i przerażeniem przeżywała z nią tę chwilę. Po pewnym czasie, przełykając ślinę gardłem zaschniętem, podeszła do okna. Patrzyła na ulicę. Patrzyła przez to samo okno, przez które matka żegnała wzrokiem odjeżdżającego męża.
Pani Poluta wiedziała, że ten powrót do domu będzie ciosem dla dziecka. Musiało się wkońcu dowiedzieć. Ale teraz dopiero zrozumiała całą wielkość rozpaczy Ani.
— Chodź, — wzięła Anię za rączkę, — tam są twoje lalki. Wszystkie w porządku. I nowa, taka piękna!
Ania odwróciła się i popatrzyła na matkę wzrokiem suchym i zaognionym.
— Pilnowałaś moich lalek, a jego ustrzec nie