Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/189

Ta strona została przepisana.

Wreszcie zaczął się kołysać monotonnie, wsparłszy łokcie na kolanach, a na dłoniach głowę.
— Chodź na inne gościńce życia — zawołał Prętkiewicz raźnie, — trzaśnij się, uderz się sam w kark i rusz na niezbadane jeszcze obszary zjawisk.
Ale Białecki odpowiedział bezdźwięcznie:
— Odeszła mi chęć do wszystkiego. Zgasły zmysły. Są, jak czarne żużle. Złamała się wola — dźwignia. Niema chęci czynu. Zdrętwiało wszystko. Obojętny mi świat. Nie mam do niczego smaku, niczego nie pragnę i nie łaknę. Jestem zawarty w sobie, jak koło geometryczne. Jestem oderwany od wszystkiego żyjącego.
— Awantura arabska! Niczego nie chcesz?
Białecki podniósł nagle głowę.
— Chcę... z frenezją, z rozkoszą myślę o śmierci. Niech przyjdzie... co za szczęście — jedynie jeszcze możliwe... Co za szalona rozkosz — głową o bruk, o bruk...
Z rozwartemi ramionami podchodził do okna. Prętkiewicz zamknął je szybko.
— Wiesz, — próbował deski ratunku, — dziś był dodatek nadzwyczajny. W rządzie przesilenie. Sensację zrobił twój artykuł opozycyjny. Gąbaniewski zzieleniał, zobaczywszy, że drukujesz w „Gońcu“.
Białecki beznadziejnie kołysał głową.
— Prawdy niema w partjach... Prawdy niema w sejmie... Prawdy niema w „Gońcu“. Prawdy niema w Gąbaniewskim. Prawdy niema we mnie, jeżeli przeczysta miłość moja nie zniewoliła serca Poluty! — krzyknął i zamarł znowu w odrętwieniu.
— Będą może nowe wybory. Będziesz kandydował z grupy „Gońca“.
— Nie będę kandydował. Nie potrafię przyciągnąć wyborców. Nie potrafię ująć sobie nikogo. Nic nie