Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/19

Ta strona została przepisana.

Czy wogóle zostawiają jaki ślad te małe, prędkie łzy dziecięce?
— Nie wychylaj się przez okno, dziecino — ostrzegła zakonnica.
Ania usiadła. Zakonnica rozwinęła ponętną paczkę z ciastkami. Było tam jedno na wierzchu — tortowe z konfiturą, szczególniej ładne i narzucające się podniebieniu. Ania przełknęła ślinę i podziękowała uparcie. Nie, nie będzie jadła nawet ciastek od osoby, która ją od tatusia zabiera.
Koła wagonu dokuczały i przekomarzały się: Anastazja — Apostazja, Anastazja — Apostazja! Niedobre koleżanki z ich przezwiskami! Poczekajcie. Ania nie wytrzyma rozłąki z tatusiem i umrze. Wtedy podokuczajcie!
Przypomniała sobie wielki biały dom z kolumnami, otoczony wieńcem lip. Reminiscencja przyniosła jej nawet słodki zapach kwiatu lipowego w upał i brzęczenie pszczół wśród gałęzi. A oto chłopi w siermięgach i szare wioski wybrukowane kamieniami, po których tak trudno i chybotliwie szło lando, zaprzężone czwórką gniadoszy. Przypomniała sobie las, paprocie, zapach grzybów i bezdenne jeziorko, leśne oko w szerokiej ramie niezapominajek...
Tutaj inaczej. — Czużyncy, czużyncy, czużyncy! — krzyknęło w niej wszystko i buntowało się tembardziej, że jednak i tutaj wszystko było swoje i mimowoli wszystko kochała.
Ale nie, ojczyzna jej tam, gdzie jej tatuś jest szczęśliwy!
Zakonnica udawała, że nic nie spostrzega i przesuwając ziarna, odmawiała różaniec za uciszenie potarganej w burzach dziejowych duszy dziecka.