zdziałam. Wierzyłem w siebie. Miałem świadomość uroku, który wywieram na ludzi. Teraz odpadła odemnie wszelka moja siła. Chciałem, żeby wyznaniem, że byłem jej miły, ocaliła we mnie to najtajniejsze poczucie swego uroku, które w życiu rozstrzyga o powodzeniu. Nie chciała. Zabiła we mnie moją siłę.
— Ależ pomyśl, jest przecież mężatką... Odepchnęła ciebie w imię tego, co dla niej jest prawdą.
— Dla niej prawdą jest dziecko, a nie jestem ja... Niech mi kto powie, niech mi kto powie... Czy byłem dla niej czemkolwiek? Co było poza jej słowami? Poza jej wejrzeniem?
— Mówisz zawsze: tyle wiem o człowieku, ile z niego wyczuję. Czy sam nie potrafiłeś wyczuć.
— Tutaj mi mało wyczucia. Muszę mieć pewność. Z jej ust. Najprawdomówniejsze potwierdzenie. Siłą pragnienia, mocą ułudy, która tkwi w miłości, mogłem moje zwidzenia w nią wczarować.
Usiadł znowu, wsparłszy głowę na rękach i pogrążył się w melancholji. Czarna fala zamknęła się nad jego głową.
Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/190
Ta strona została przepisana.