Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/21

Ta strona została przepisana.

i smutnego literata, który zaczął go natarczywie lustrować.
— Narkotyzować się, narkotyzujesz — rzekł ten po chwili, — tylko nie wiem, czem?
— Już ty się nie baw w jasnowidzącego maga, przecież posłałeś psychologję do tysiąca Trockich — rozzłościł się Wasilewicz, poczem zamówił małą czarną zamiast zwykłej wiśniówki. Kelner przyjął to zamówienie z niejakiem osłupieniem.
Wasilewicz słuchał wypowiadanych dokoła zdań, pojmując je z zupełną jasnością, znajdując natychmiast trafne odpowiedzi. Cieszyło go to po wielu tygodniach ołowianego bezwładu mózgowego.
— Idzie twój cień — powiedział do niego Wymoczek — jak na swą funkcję, dość korpulentny.
W rzeczy samej zbliżał się do stolika Skrzeżetowicz, którego Wasilewicz przywlókł za sobą do tej kompanji. Wasilewicz spotkał go na uniwersytecie i pomógł mu do ukończenia studjów. Skrzeżetowicz uwielbiał go nie przez wdzięczność, a za silniejszą i bardziej od niego twórczą osobowość. Powtarzał on ślepo wszystkie gesty życiowe Wasilewicza. Obecnie wraz z Wasilewiczem mniejszościował po białorusku.
— W dziele sztuki wszystkiem jest konstrukcja — wywodził z inżynieryjną systematycznością niski awangardzista, — rozłożenie mas na płaszczyźnie, równowaga ich i ustosunkowanie, walory barwne, obciążenie mas, — wszystko to jest przedmiotem nieskończonych eksperymentów, badań, mozolnego dociekania. Dawniej istnieli męczennicy nauki, teraz są męczennicy sztuki. Żywot malarza — konstruktywisty — to męczeński trud z ciągłem tłumieniem niesforności intuicji.
— A pa sztoż tabie, panok, hetak mordować-