Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/23

Ta strona została przepisana.

— I wywleczesz z tej krynicy tyleż fryg, niezgrabnie ciosanych, co chamstwa.
— Mójże salonowcze! Milcz o chamstwie, bo się ten tu obecny Wasilewicz, arystokrata, „apraszczeniec“ obrazi za chłopstwo. Świat bowiem stanął do góry nogami.
— Życie ma być poezją, a poezja życiem... Czyli patroszyć obszarników ma się nietylko w hymnach proletarjackich, lecz i zapomocą reformy rolnej, oraz wszelakich instrumentów metalowych, ku temu przydatnych.
— To trudno! Na to jest poezja proletarjacka!
— Poezja proletarjacka — zapiał Zapłotnik, — brzuchate baby i myczące krowy! Dziękuję za łaskę! Odrodzić pierwiastek piękna w poezji...
— Romantyzm, szczudła, księżyc, anioły... Mdło mi, lukrecja, sacharyna, śledź z czekoladowym sosem...
— Bracia Pegazy i Pacykarze, — gromko wieścił drobny poeta w kamizelce z bronzowej włóczki, — dość bohaterszczyzny, dość wielkoludów, wlokących głazy na budowę piramid. A stawiać domki na kooperatywy nie łaska? Nie chcę być wielki i stać z rozdartem sercem na Kalwarji.
— Lepiej kopać piłkę na boisku!
— Nie polemizujcie, gentelmani, — ozwał się flegmatycznie literat o angielskim wyglądzie, — sport to wielka rzecz. Serce świata przeszło z galerji i sal koncertowych na korty tenisowe, boiska i trasy. Jeżeli kino to dziesiąta muza, — sport to jedenasta.
— Tężyzna, materja, maszyna, tłum! Bicepsy wspaniałe, a w mózgach krach!
— Malarjo oraz głodomorjo literacka, możeby stylem mniej radjotelegraficznym? Przywróćcież nieszczę-