Wasilewicz po kilku taktach opanował tancerkę. Wczarował jej ruchy w swe płynne, wytworne posunięcia rytmiczne. Poczuła znowu jego męską nad sobą władzę, urok jego pańskiej urody, do której wzdychała beznadziejnie, jako dziewczynka z leśniczówki, chodząca w brudnych perkalikach.
— Jeżeli będziesz kokietowała tego sztokfisza, zbiję ciebie w domu, — syknął jej w ucho Wasilewicz.
Pannę Antoninę rozparło zadowolenie kobiety pierwotnej, porywanej z miejsca zapasów, czującej rozkosz przemocy nad sobą.
Kiedy wrócili na miejsce, dygnitarz próżno chciał od wojować straconą pozycję. Posłał po bukiet kwiatów. Kazał. postawić przed nią olbrzymie pudło cukrów. Panna Antonina była nieprzystępna i poprawna.
Sennie, rytmicznie kołysały się w tańcu pary. Kołysały się, wyrzucając biodrami, podskakując z jedną nogą w powietrzu, w kontorsjach jakby epileptycznych, jakby na sabbacie.
W średniowieczu malowano freski, wyobrażające smierć, co wszystko w taniec porywa. Teraz wydawało się, że wznowił się średniowieczny korowód śmierci.
Kolebał się monotonnie krąg czarnych i jaskrawych plam. W oczarowaniu, w urzeczeniu chwieli się we frenetycznym porywie, wprawiając w coraz większy rozmach żądzę. Nozdrza dziko rozdęte, szminkowane wargi, krzyczące malowaną kresą przez twarz, błyszczące niezdrowo oczy... Gorący opar ciał... Taniec żarnej chuci. Taniec spuszczonych z łańcucha siedmiu grzechów śmiertelnych...
A nad tą falującą jednostajnie ciżbą, nad tym stłoczonym kręgiem pląsających służebników łatwej
Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/232
Ta strona została przepisana.