Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/24

Ta strona została przepisana.

snemu orzeczeniu należne w ludzkiej mowie prawa! Szober włosy rwie na głowie, chociaż nie jestem pewny, czy nie zrobił już z orzeczenia jakiej cechy cech!
— Ten Szober — to czrezwyczajka w filologji — z goryczą zaopinjował akademik z grupy literackiej „Jaszczur“, który miał z wyżwzmiankowanym profesorem nieporozumienia w zakresie morfologii.
Malarz z grupy „Tam-tam“ z przeraźliwie zgrzytliwą i melancholijną twarzą puścił w ruch rękę jakby kręcił niewidzialną korbę.
— Śmiejecie się, mówicie, kiedy ja was kręcę. Jesteście katarynki, nakręcone maszyny.
Hipnoza padła na zgromadzonych. Nerwy opanowała drewniana sztywność. Skrzeżetowicz zapytał wśród ponurego nastroju i nagłego znieruchomienia.
— Szto heta, hulańnia aj chautury?
— La noce ou les funerailles? — wyłożył na zachodnio-europejskie Wasilewicz i zwrócił się do Prętkiewicza.
— Chandra, spleen, rozdarcie. Mówisz, że sensu w sztuce nie trzeba. Skąd on w sztuce, kiedy i po za sztuką wszystko nonsens.
— Ach ty, Jakim, nic do ciebie nie przylgnie co istotne. Treść nie powinna pochłaniać formy. Kiedy jest nienasycenie formą, nie może być sztuki. Sens w zwykłem paseistycznem znaczeniu nie jest potrzebny.
— Uwikłasz się ty w abstrakcje, przemądrzysz i życie i sztukę. Wysuszysz się teorjami, jak cegła w piecu.
Ktoś deklamował arytmicznie:

Ozwały się syreny aut,
Tramwaj pluje światłem czerwonem na bruk,
Patrzę na samolotów start.
Mam parę rur zamiast nóg...