Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/244

Ta strona została przepisana.

— Och, nie patrzyłaś w głąb mojej grzesznej duszy! Nie mów tak, dziecko. Zostaw mnie.
— Księżniczko, proszę być dobrą, proszę dać mi odpocząć. Ja przez cały czas cierpię razem.
— A, jeżeli ty masz cierpieć... Niepotrzebnie, nie przejmuj się mną starą. Pomyśl, co za cudna myśl: pokonać własne ciało. Aby uśmiech nasz był sztandarem zwycięstwa. Pokonać zbuntowaną materję i stanąć nad bólem duszy i ciała... Co za szczęście w chwilach odpoczynku... Mogę rzec Chrystusowi Panu: — Dźwigam z Tobą ciernie i rany, oddaję Ci poszarpane kleszczami ciało moje! We śnie czułam na skroniach Jego dłonie przedziwne. Z każdem zwycięstwem mojem jestem bliższa Jego...
— Ale na moją intencję, księżniczko. Trochę uciszenia, aby móc cierpieć dalej.
— No, już dobrze.
Panna Antonina odeszła, przejęta zdumieniem. W przedpokoju zapytała starej służącej:
— Tej pielęgniarce musiała księżniczka zrobić dużo dobrego? Zapisu pewnie czeka?
— Gdzieżtam. Kiedy pisano testament, mówiła, że nic nie przyjmie, bo pomyślą, że dla legatu dobrze pielęgnowała. Tak oto panią naszą kocha. Dla niczego. Ona nie dla siebie żyje.
Panna Antonina wyszła wykolej ona i rozstrojona. Przez całe życie pięła się, by stanąć na wyższym szczeblu duchowym. I ciągle spotykała ludzi ze świata prawdziwej kultury, którzy grzecznie, z zachowaniem wszystkich form odpychali ją od siebie, jako typ niższy. Odczuwała to boleśnie i mściwie.
Wiedziała dobrze na czem polega wspaniałomyślność, miłość do świata, altruizm i inne formy piękna