Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/249

Ta strona została przepisana.

— Daj Boże. Im jestem starsza, tem lepiej rozumiem, że śmierć śmierci nierówna. I modlitwa nasza o lekką śmierć, o wybawienie od nagłej i niespodziewanej śmierci ma głębokie znaczenie.
— Otóż panna Antonina była u księżniczki w dość dziwnej sprawie...
— A mianowicie?
— Księżniczka ponoś łożyła na jej kształcenie, myśląc, że przejdzie na katolicyzm i będzie działaczką kulturalną w swojej okolicy. Otóż teraz z tego tytułu panna Antonina prosiła o pomoc w urządzeniu życia.
— Jakże ona chce życie urządzić?
— Rozwiódłszy pana Wasilewicza, osiąść z nim razem na Zabołotnem. Pan Wasilewicz zdecydował się zmienić wiarę. Podobno szarpie się jeszcze, ale już pokonany.
— Cóż na to księżniczka?
— Księżniczka przesyła pożyczkę pani, nie jej. Trzeba zwrócić te pieniądze ludziom. Zobowiązuje panią przyjęcie jej do wystawienia polskiej szkoły lub katolickiej kaplicy w swojej okolicy. Potrzeba ująć Zabołotne w swoje ręce.
— To zależy od mego męża.
— Trzeba ująć męża w swoje ręce, — dodał ksiądz ciszej, — odbudować rodzinę...
Pani Poluta siedziała zamyślona. Nagle jasna myśl zaświtała na jej twarzy.
— Dawniej już myślałam o sanatorjum. Dowiadywałam się. Było za drogo, niemożliwie. Teraz trzeba zacząć od tego. Prawda, proszę księdza.
— Prawda, droga pani.
— I ma ksiądz już pieniądze przy sobie?
— Tak.