Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/28

Ta strona została przepisana.



V

Wasilewicz siedział przy stoliku w restauracji, gdzie zbierały się sfery sejmowe. Naprzeciwko miał przy swym stoliku posła i redaktora Gąbaniewskiego, który przysiadł się nie bez kozery. Wykładał mu program swej partji. Był z nimi i nieodłączny Skrzeżetowicz.
Wasilewicz słuchał uprzejmie, choć z przymusem. Budził w nim odrazę ten rozpolitykowany człowiek, nadziany hasłami, a znany ze swej luźnej moralności w życiu. Jego siwiejąca czupryna i twarz czerwona od egzemy, przeorana bruzdami poziomych namiętności wydawała się niebezpieczną. Na stoliku stała butelka. Gąbaniewski przepijał, spuszczał szklaneczkę w głąb gardzieli nagłym ruchem, stawiał ją na stole i znów gadał, a twarz jego coraz bardziej zachodziła czerwienią.
— Jak ten człowiek może mieć zachowanie i wpływ w życiu partji, — myślał ociężale Wasilewicz.
Wzdłuż oszklonej ściany stały stoliki. Wasilewicz machinalnie liczył wazoniki z kwiatami, ozdabiające większe stoły. Starał się nie patrzeć wprost na Gąbaniewskiego. Czuł halucynacyjną obawę, że nagle człowiek ten, gładki i uprzejmy, wyciągnie ku niemu obie ręce z wilczemi pazurami. Nie mógł się temu natarczywemu uczuciu obronić.
Skrzeżetowicz ostrożnie milczał i nie wypowiadał się.
W pewnej chwili Wasilewicz przerwał Gąbaniewskiemu: