Panna Antonina wycofała się, ale pani Pelagia bynajmniej nie została uspokojona. Przeczuwała ze zgrozą, że czerwonogęba panna powojenna dąży w jakimś tajemnym celu do opanowania jej męża. Nasłuchiwała teraz, co ona robi w swoim pokoju. Dotąd nigdy nie zwracała na nią uwagi.
Panna Antonina przesuwała pudełka i walizki, otwierała i zamykała szafę, przeszła w efektownym szlafroczku do kuchni po wodę. Widocznie chciała przeczekać panią Polutę i spotkać Wasilewicza, gdy ta spać się położy. Ale Wasilewiczowa z kolei przeczekiwała ją z całą wytrwałością.
Jakoż niedługo Skrzeżetowicz przyprowadził do domu zupełnie nieprzytomnego Wasilewicza, którego spotkał w jednym z barów, uczęszczanych przez kresowców. Powrót ich oznajmiło przeciągłe dzwonienie do bramy. Pani Poluta wychyliła się przez okno. Widziała stróża w kożuchu, idącego z niechętnem mamrotaniem do bramy. Słyszała jego brutalne, złośliwe uwagi, gdy pomagał prowadzić Wasilewicza przez podwórze. Na schodach raz ozwał się silny baryton pijanego. Wreszcie dyskretnie zapukano do jej drzwi. Otworzyła — mąż zatoczył się w jej objęcia. Cuchnął wódką i śladami libacji, był wstrętny.
— Paluta, żonka, dyk nia sierdisia, — mruknął pojednawczo.
— Nie wstyd ci pana Skrzeżetowicza?
— Skrzeżetowicz też pił, — odparł wśród czkawki.
— Ładny z pana przyjaciel, — ostro krzyknęła pani Poluta.
— Ja cóż, — usprawiedliwiał się napity, ale nie pijany Skrzeżetowicz, — ja — jak korek na wędce — pójdzie w dół, i ja razem, wypłynie — i ja z nią na
Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/38
Ta strona została przepisana.