Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/39

Ta strona została przepisana.

wierzchu. Duch większy odemnie — gdzie nam jeszcze stawiać przegrody! Może to jemu potrzeba, bo ciasnego naszego życia wytrzymać nie może.
Pani Poluta machnęła beznadziejnie ręką i zamknęła drzwi za nim.
Wasilewicz, uderzając o ściany i drzwi, doszedł do swego pokoju, runął na tapczan i zasnął.
Pani Poluta usiadła nad nim i wpatrzyła się w niego. Miotał nią wstręt do tego człowieka, który miał do niej prawo, któremu przysięgła miłość.
— Tyżeś to miał mnie osłaniać i prowadzić? Takeś to sponiewierał męskie starszeństwo twoje? — wyszeptała ustami drżącemi z żalu.
Wzrok jej padł na reprodukcję idealnej głowy Chrystusa Guido Reni, zawieszoną na ścianie. Najwyższa nauka o miłości, udzielona przez malarstwo rodzajowi ludzkiemu, spłynęła na nią od tej skroni, okaleczonej cierniami. I dalej przypomniała sobie św. Krzysztofa, tulącego do siebie w łożu trędowatego, okrytego okrutnemi ranami. Przypomniała sobie, jak św. Franciszek z Assyżu jeszcze jako bogaty młodzieniec, oddany zbytkom i zabawom, spotkał na swej drodze trędowatego i ucałował jego dłoń, niby wysłańcowi Chrystusa.
A oto leżał przed nią mąż jej, gorszy od trędowatego, poniżony, z duszą pełną ran, wzbierającą ropą złych czynów. Wyobrażała sobie straszliwą każdodzienną mękę tego grzesznego człowieka, który wiedząc o najwyższem, tarzał się w prochu.
Wydał się jej chorym, najstraszliwiej nędznym i nieszczęsnym. Ogarnęła wzrokiem jego postać w ubraniu pogniecionem, jego nogi, utaplane w błocie ulicznem! Ze wzbierającą po brzegi serca miłością ucałowała jego rozburzone włosy.