Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/40

Ta strona została przepisana.



VI

Pani Poluta wracała do domu, przebierając swe smutki, jak paciorki nanizane na sznurek. Tęskniła za Anią. Musiała znosić pannę Antoninę, której głód mieszkaniowy nie pozwalał usunąć z domu. Mąż jej kokainizował się w dalszym ciągu, zapewniając, że na własną rękę dostaje narkotyk. Pani Poluta nie wierzyła. Była przekonana, że panna Antonina nie zaniechała swych świadczeń. Wasilewicz upadał moralnie coraz głębiej i coraz straszliwiej rujnował się intelektualnie — zaniedbywał się przez to w pracy i widocznie ukrywał przed żoną część zarobku. Nędza stała przy ich mieszkaniu na straży i nie sposób jej było odpędzić.
Przed drzwiami swego mieszkania pani Poluta ocknęła się z zamyślenia, wyjęła klucz i cicho otworzyła zatrzask. W mieszkaniu panowało milczenie. Nagle nerwami pani Poluty wstrząsnął rechot panny Antoniny, potem — jakby mlaśnięcie.
Zdrętwiała od stóp do głowy. Potem z odwagą skazańca, kładącego głowę pod nóż gilotyny, nagle otworzyła drzwi.
Zobaczyła ich głowy na tle jaskrawego dywanu z Turkiem, który nad nimi wyszczerzał zęby w ohydnym uśmiechu. Zobaczyła twarz tak niegdyś ukochaną zdegradowaną przez tępy dosyt fizyczny, który zdmuchnął z niej uduchowienie, pogrubił rysy, powlókł nieprzyjemną mgłą oczy.