Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/42

Ta strona została przepisana.

Nie myśl, że ją kocham. Pal ją sześć. Muszę trochę pomizdrzyć się do niej, bo inaczej mi nie daje kokainy. Ale dosyć tego trucia się. Przestanę, tylko przebacz. Przysięgam ci...
Zmierzyła w myśli głębię jego upadku.
— Nie wytrzymasz. Złamiesz przysięgę.
— Wytrzymam. Natężę wolę, będę się modlił. Zamknij mnie na klucz w pokoju. Wypędź tę kobietę. Czasami chcę jej głupio, bestjalsko, jak wódki lub kokainy. A ciebie kocham. Wybacz, że śmiem wymieniać jej imię po twojem imieniu. Myśmy złączeni doborem dusz...
— Jeżeliśmy złączeni doborem dusz, musimy być we wspólnej Ojczyźnie. A ty się odrywasz od Polski.
— Biedny, ciemny lud mnie wola. Chrystus kazał schodzić ku ciemnym i niewyzwolonym.
— Nie bierz imienia Pańskiego nadaremno. Stoczyłeś się ku nim a ich ku sobie nie podniosłeś. Jeden jest kamień probierczy wszystkich dróg: czy idą w górę. Jak kłoda zrąbana, toczysz się na dno.
— Zatrzymaj mnie. Ale ty mnie nie kochasz. Przez ciebie mówi obowiązek, litość — czyż masz siłę mnie zatrzymać? A tamta mnie kocha.
— Bądź dawnym, wróci dawna miłość. Gdybym kochała ciebie takim, jak jesteś teraz, pokrzywdziłabym ciebie w prawdziwej twej istocie, która jest, choć gruzem przysypana. Skaleczone drzewko puszcza nowe pędy...
Wasilewicz nachylił się i ucałował rękę żony. Rozdarło mu serce oszpecenie i sponiewieranie tej wąskiej dłoni, na której przez skórę atłasową przeświecały niebieskie żyłki. Ale nic nie powiedział. Och, powie jej potem, kiedy znowu mężnie się weźmie z życiem za bary i od wszelkiego zła ją ochroni.