szek łez. W setkach utworów małżeństwo jest przedstawione, jako niewola pętająca skrzydła ducha, jako nudna, bezmiłosna szarzyzna, w którą wdziera się pierwiastek triumfalny, ożywczy — miłość.
Taranem nieodpartym piękna bito w instytucję małżeństwa. Pociskami drwin, ironij, groteskowego komizmu i brzydoty tępiła monogamję literatura francuska.
W bezwyznaniowej literaturze realistycznej i w rozluźnionem życiu sfer rewolucyjnych urosła na postać szlachetną żona, która wspaniałomyślnie i dobrowolnie daje mężowi „wolność“: — Nie mogłeś być ze mną szczęśliwy... Niech z nas trojga tylko ja...
Pani Poluta nie zrywała nigdy z Kościołem, ale różne i sprzeczne formacje uczuciowe i umysłowe współczesności bytowały w niej obok siebie jak warstwy osadowe w łożysku strumienia. Dopiero uderzenie burzy mąciło namuły i wyrzucało na wierzch gnijące rośliny i żwir, i piasek, i błoto. I wtedy w kotłowaniu mętnych pian widziało się, że nie jest przejrzysty ten nurt, że trzeba oczyścić dno.
Wywyższała ją we własnych oczach myśl, że wyrzeka się męża dla jego szczęścia. Upajała się wzniosłą goryczą tego wyrzeczenia.
Ale z głębin nieświadomych pukał o próg świadomości głos. Wiedziała, nie chcąc tego za nic sformułować słowami, że zraził w niej wszystkie instynkty kobiety ten mąż — nałogowiec, często brudny i nieestetyczny. Nie poznawała w nim dawnego wytwornego salonowca, który w życiu codziennem zachowywał tem ściślejszą elegancję i etykietę, by nadać mu artystyczną odświętność, by go nie spospolitować. W człowieku tym społecznictwo było tylko gałęzią, przeszczepioną na gruby pień indywidualizmu, cokolwiek sybaryckiego.
Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/47
Ta strona została przepisana.