— Co robiłeś wieczorem po przyrzeczeniu, które mi dałeś?
Wasilewicz spuścił głowę. Dnia tego podniesiono go nieprzytomnego na ulicy.
— Masz siłę, to wróć. Ja ciebie zawsze przyjmę. Jak siostra brata. Jak żona męża.
Ale Wasilewicz powtarzał uparcie, manjacko:
— Tyś się mnie wyparła. Tyś się mnie wyparła.
Pani Poluta czuła, że może go zatrzymać krzykiem dawnej miłości, wydobytym z dna duszy. Ale dusza jej była odrętwiała, jak organ zamrożony. Była niema i okaleczona.
Patrzyła bezmyślnie, jak mąż zdejmował ze ściany widoki Wasilewa, zwijał ulubiony swój kilim tkany w tamtych stronach, pakował do walizki papiery i książki. Pusta etażerka, puste ściany. Wreszcie zgromadził wszystko na środku pokoju. Odetchnął głęboko i otarł pot z czoła.
Pani Poluta rzekła głucho:
— Ania przyjdzie na to miejsce...
— Wyrzekłaś się mnie, oddałaś innej kobiecie, — z zawziętością rzekł Wasilewicz.
Wyszedł na schody i zawołał czekającego tam posłańca. Pani Poluta ukryła się w swym pokoju, żeby nie widzieć, jak wynoszono rzeczy. Doznawała bolesnego nie do zniesienia ściśnięcia serca. A jednak nie mogła zdobyć się na to, by wyjść z zamurowanego więzienia bezwładu. Chore serce zrywało się w podrzutach i opadało.
Wasilewicz podszedł do niej. Mocno ujął jej głowę w ręce i pocałował w czoło.
— Dziękuję za radość w dniach miłości, dziękuję za pogardę i potępienie.
Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/50
Ta strona została przepisana.