Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/61

Ta strona została przepisana.

się do swego cicerone, uprasowanego młodzieńca z przedziałkiem:
— Jak się nazywa ten socjalista, który teraz przemawia?
Ten wymienił nazwisko i zapytał ze zdumieniem:
— Skąd pan wie, że to socjalista? Przecież pan nie rozumie jego mowy?
— O yes, ale zwiedziłem prawie wszystkie parlamenty Europy. Socjaliści wszędzie mówią jednakowo. Jak gramofony, w które wstawiono raz na zawsze tę samą płytę.
Wasilewicza ubawiła ta uwaga. Za to rzewnie go zajęła siedząca z drugiej strony staruszka.
Była w czerni, w sukni z zeszłego wieku. Kołnierzyk miała przypięty ogromną broszą antyczną. Ściągłe rysy, pomimo uwiądu, zachowały niespożytą energję duszy.
Staruszka ta w czasach największego prześladowania i katastrof znosiła mężnie ciosy i szła tam, gdzie padały. Na pożółkłych klawiszach starego fortepianu grywała w staroświeckim, spłowiałym salonie „Tam na błoniu błyszczy kwiecie“, „Za Niemen“, „Hej tam w karczmie za stołem“... Nad jej łóżkiem pod krucyfiksem była akwarela przedstawiająca księcia Józefa, skaczącego z koniem do Elstery i starodawna rycina, na której kosynier kona ze sztandarem w ręku, a spieszony oficer z rewolwerem stoi nad nim, broniąc go przeciw jegrom. Miała kalendarz narodowy przepisywany własnoręcznie i trzecią część „Dziadów“. W rocznice przeróżne, związane z jej życiem wkładała żałobę i modliła się długo w swoim pokoju na klęczniku, obitym aksamitem ongi wiśniowym, a teraz zupełnie szarym.
Tak na wzór starszych niewiast swojej rodziny