Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/64

Ta strona została przepisana.

Gdy naród wołał: — Zginiem lub zwyciężym,
Panowie palili cygara...

śpiewali dalej posłowie przy drzwiach.
Wasilewicz dawno już dramatycznie przeżył i zamknął w sobie tę sprawę. Wiedział, że panowie, choćby przodkowie jego, nietylko palili cygara, lecz umieli lać krew. Odczuł inwektywę tej pieśni, jako własną sprawę. To w Sejmie Niepodległej Polski znów jemu i ukochanym jego, pomordowanym dla Niej, rzucono w oczy obelgę.
Staroświecka matrona powstała. Oczy jej sucho płonęły rozpaczą. Stukała laską i powtarzała:
— Hańba! Hańba! W Polsce Niepodległej!
Ruszyła ku drzwiom ogromna, groźna, ślepa z bólu.
Szyrwitz z gębą szeroką od djabelskiego uśmiechu, dawał znaki na dół, jakby dyrygował orkiestrą.
Wasilewicz wyszedł z Sejmu.