Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/65

Ta strona została przepisana.



IX

Panna Zosia, cicho nucąc, doszła do drzwi świetlicy harcerskiej. Przekręciła klucz w zatrzasku. Weszła do salki, przystrojonej wycinankami z kolorowego papieru. W gablotce świetniało kilka okazów „sprawności harcerskich“ — wyroby pracowitych druchen. Na stole leżało parę książek i kwitarjuszy.
Nagle panna Zosia aż się zachwiała z wrażenia. Na białej ścianie stało wypisane węglem:

Czy pani mieszka sama,
Czy razem z nim?

Łzy stanęły jej w oczach. W białości tej salki, wypieszczonej jej dłońmi, obwarowanej przysięgami wdarł się zgniły dech dancingowy, frywolna nuta powojenna. Zdawało się jej, że buduje białą strażnicę. Mętna powódź dotarła aż pod próg.
Starła napis pośpiesznie.
Weszło kilka harcerek. Panna Zosia odpowiedziała:
— Czuwaj!
Usiadła przy stoliku, pisząc, ale mimowoli łowiła uchem strzępy rozmowy.
— Pończochy fildekosowe! Kto nosi coś podobnego! Mnie mama musi kupować tylko jedwabne. Inaczej nie gadam z nią tydzień.
— Ja tylko w świetlicy dekolcik skromny sobie robię. Ale jak pójdę pierwszy raz na bal! Zobaczycie!
— Ciocia mówi, że za jej czasów kobiety nie