Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/7

Ta strona została przepisana.

— A jakże, — zaprzeczył harcerz, — tyły były niezabezpieczone i nie posłały druchny wywiadowczyń naprzód na zbadanie terenu.
— Niema co, zwyciężyli was chłopcy, panno Zosiu. Proszę się pocieszyć, że i mnie wzięli do niewoli. Ale po tem walnem zwycięstwie warto odetchnąć! Spocznij!
Obie gromadki rozłożyły się na miedzy.
Na miedzy wśród zbóż nagle przemknął zając. Młodsze dzieci zerwały się zemocjonowane. Ale zając już był daleko.
— Szkoda, że zwierzęta nie przychodzą do nas, jak do św. Franciszka, — ozwała się jedna z harcerek, — czy nie można tak zrobić, żeby przychodziły, proszę księdza?
— Każdy tego zrobić nie może, bo św. Franciszek miał nad stworzeniem tajemną władzę, jaką daje świętość. Nawet zwierzęta odczuwają wpływ duchowy i są łagodne, gdy stale stykają się z dobrymi ludźmi. Co więcej, zwierzę instynktownie idzie do człowieka dobrego, a unika złego. Im pełniejsi będziemy miłości, tem łatwiej nam uzyskać władzę nad stworzeniem dla podniesienia żyjącego świata.
— Poco podnosić świat, proszę księdza, kiedy i na danym poziomie tak całkiem źle nie jest? — zagadnął harcerz, któremu wyglądały z pod sztylp mocne, opalone kolana, niechybna oznaka dobrego sportowca.
— Czy chcesz pobić rekord w biegu? — zapytał ksiądz.
— Oczywiście!
— Rozwinąć wyższe władze duszy tak, jak rozwijasz mięśnie — to także rekord! Prawdziwy sportowiec wszędzie jest rekordowy.
Harcerz zaśmiał się, potem zastanowił przez chwilę.