Wasilewicz poczuł wstręt fizyczny i wyszedł na korytarz. Patrzył przez okno. Las sosnowy sunął wzdłuż toru. Drzewa, chwiejąc kosmatemi łapami, dopędzały pociąg. I nie mogły dopędzić. Na garbie widnokręgu zamajaczyła wioska. Garść szarych grzybów wrosłych w ziemię... To chaty. Myślał z rozczuleniem odnalezionem z pierwszych czasów młodości: — Lud w tych chatach... Głodny, nieszczęśliwy, ciemny... Idę do was... Idę z moją wielką miłością... Na dalekich polach, na tle błękitnem okrągliły się kopulasto stogi siana. Dziwne budowle nieznanego miasta. Żeremia bobrów nad jeziorem płynnej mgły...
Nagle zawołał go Skrzeżetowicz — mieli jeszcze naradzić się nad marszrutą. Wasilewicz wrócił do przedziału. Smarczek rozłożył mapkę rysowaną odręcznie z napisami rosyjskimi, ortografią bolszewicką.
— Skąd macie taką mapkę — zagadnął Wasilewicz, — toż prawie strategiczna. Poco wam?
— A zrobił jeden człowiek, może wojskowy był, — odrzekł Smarczek i śpiesznie schował mapkę.
Pociąg, który wtoczywszy się na obszary kresowe, tracił rozpęd zachodni i wpadał we właściwą okolicy niemrawość, zatrzymał się przed stacją. Biała, murowana stacja, kryta czerwoną dachówką. Już nie wstrętny budynek kazionny, pokostowany na ciemno-czerwono. Ślad polskiego panowania, piętno zachodu na tych melancholijnych obszarach.
Wysiedli na peron. Zbliżył się do nich osobnik o wyglądzie rzemieślnika, choć widocznie o umysłowości prawie inteligenta. Przywitał się z przyjezdnymi. Poprowadził ich do przygotowanej kwatery. Używał od czasu do czasu słów „nadta“, „byccam“, „zrobcie łasku“; ale poza tem mówił czystą moskiewszczyzną.
Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/72
Ta strona została przepisana.