Weszli do przygotowanego dla nich mieszkania. Wasilewicz poczuł tę samą atmosferę, która go tak męczyła u panny Antoniny. Moskiewszczyzna... Na ścianie oczywiście pocztówka z reprodukcją Repina, którego obrazy, przez nadmiar cielesności, robią wrażenie mięsa obdartego ze skóry. Zbliżył się do stolika. Obok „Gistoryi Biełarusi“ i zbiorku wierszy „Starej ciotki“ (Alojzy Paszkiewiczówny) leżała oczywiście broszurka Lenina, dzieła poety Jesienina i Ilji Erenburga.
— Czy tem się karmi młody ruch białoruski? — zapytał, pokazując z obrzydzeniem na te książki.
— A co? — zapytał gospodarz, nie rozumiejąc.
— Czahoż choczecie, panoczku, — zbliżył się Skrzeżetowicz, który wiedział, jakiemi drogami chodzą myśli Wasilewicza, — przecież, mówiąc między nami, cała literatura białoruska zmieści się na jednej półce. Niema w niej ani jednego utworu, który wart jest tłómaczenia na język europejski, któryby dorównywał chociażby „Czterem porom roku“ Litwinów lub ciężkiej i skutej, jak wszystko, co ruskie, ale artystycznej literaturze Wasyla Stefanyka i Iwana Franka. Jedyna historja napisana po białorusku i drukowana rosyjskim alfabetem jest właściwie tylko paszkwilem politycznym na Polskę, ale nie dziełem naukowem. W gimnazjach białoruskich w Wilnie i Radoszkowiczach nie mogą się obejść bez podręczników rosyjskich. Uniwersytet „białoruski“ w Mińsku — to oczywiście mit. Bez Rosjan i Żydów nie może się obejść ruch białoruski. Przecie trzeba skądś brać.
— Czemuż nie z Polski? Nie do Moskwy was pchał Marcinkiewicz i Weryho.
— W Polsce my się roztopimy odrazu, — wmieszał się Smarczek, — wyższa kultura. A Moskalowi
Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/73
Ta strona została przepisana.