Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/84

Ta strona została przepisana.

czypospolitej grupą etniczną o odrębnym zaledwie narzeczu, na podobieństwo Podhalan lub Kaszubów, albo też, jeżeli znajdą w sobie dostateczne zasoby, stworzą coś odrębnego z głębi swej dzikiej, tęskniącej duszy. Strasznym jest dla mnie los tego kraju: jest to teren otwarty, na którym odbywa się bój odwieczny między ciemnym Antychrystem Rosji a jasnym Polski aniołem i Białorusini nieuświadomieni, pół-ślepi, nie chcą wstąpić po schodach świetlistych w gromadę wyższych duchów...
— Patrzę na nich, jak na lud chory, — wstawił Oświacki, — lud, który „zhubiusia u poriadku“, zgubił i pogmatwał swoją nić dziejową i trwa posępny i niewyzwolony, nic nie wiedząc o sobie.
— Naród chory... Opętany przez wschód... Czy nie to ciągnie do nich mnie? Czy nie we mnie to samo? — tłukła się w Wasilewiczu myśl, jak ptak z połamanemi skrzydłami.
— No, tak, — zwrócił się do Oświackiego nagle, — odbywa się tu robota. Ależ i ta robota musi być skażona. I na niej kładzie piętno ten skir, zżerający Polskę — partyjność. Ad usum tej lub owej partji fałszowana jest historja i socjologja, wiedza jest tylko sposobem do „wyrabiania światopoglądu“. Prawda, wygnana z pokojów frontowych, jak Kopciuszek siedzi w kuchni, w popiele.
— O, nie zna pan prowincji, — łagodnie uśmiechnął się Oświacki, — my już dawno mamy tego dosyć. My umiemy tutaj stawać pon ad partjami, kiedy chodzi o rzeczy społeczne lub oświatę. Tu już dawno dojrzewa tęsknota, by pozrywać końskie okulary partji i własnemi, nieuprzedzonemi oczami patrzeć na świat. Kłaniano się etykiecie, nie patrząc, na jakiego nalepiona