Na stacji spotkał Wasilewicza niespokojny i zmartwiony Skrzeżetowicz. Wyczuwał nastrój Wasilewicza — znał go za dobrze. Zdawało mu się, że Wasilewicz do nich nie wróci. I on sam był strapiony i zrażony agresywnością i bezczelnością Smarczka. Rzucił się do Wasilewicza z taką radością, że ten uśmiechnął się do niego mimowoli, jak do dziecka.
Wsiedli do pociągu. Wasilewicz wyciągnął się na ławce i ciężko zadrzemał. Przez sen usłyszał głos Smarczka.
— W tobie, Skrzeżetowicz, chłopska, pańszczyźniana dusza pokutuje. Nie możesz ty bez pana. Oddałeś swoją duszę Wasilewiczowi w niewolę. Nie możesz się oderwać od Polski. A Polska — to pański wynalazek.
— W górę mnie ciągnął, — usprawiedliwiał się Skrzeżetowicz, — świat przedemną szeroki otworzył. W upadku nawet, w pijaństwie jego dusza skrzydła ma. Są tajemne sprężyny w człowieku, jest piękno polotne, jest duma urodzonego króla wśród ludzi. Takiego umiłować, w takim siebie zatracić... Gdzie on, tam prawda moja.
— To jak on ci każe od nas odejść — odejdziesz?
— Gdzie on, tam prawda moja, — uparcie powtórzył Skrzeżetowicz.
Wasilewicz wsłuchał się w zgrzyt kół wozu kolejowego. Było mu ciężko i źle. Oto ciągle spotykał ludzi, którym musiał być oparciem. Czekała tego od