Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/95

Ta strona została przepisana.

Takiż jest ciemny przestwór nocy, takaż jest dusza jego. Kto wpisze w nią głoski ogniste?
Wytoczyli się na drogę białą wśród ciemnych wzgórz. Truchtem ociężałym posuwał się konik. Woźnica na mostku z ociosanych pni albo na zakręcie drogi budził się z drzemki, krzyczał: — Ny — ooo! — szarpał przez chwilę lejce bez sensu, chlastał konia i znów zapadał w bezruch.
Wyokrągliła się przed nimi góra. W pełni widne były na niej krzyże. Czarne, a kapliczka wąska i biała. Refleksy księżyca na szybie. Kilka drzew. Gałęzie splątane w jedną bryłę okrągłą. Stoją, jak głowy na długich szyjach.
Cmentarz... Może otworzy się mogiła darniowa. Z włosem zjeżonym, z oczyma obłąkanemi od zgrozy wstanie upiór-bratobójca, smutny aktor dziejów tego kraju.
Wasilewicz nie mógł oderwać oczynionych oczu. Aż znikła góra. Księżyc ogromny i czerwony, jak oko przekrwione od łez, szedł przed nimi.
I oto znowu cmentarz. Płynne srebro szemrze w liściach brzóz. Krzyże wyciągają ramiona. Wyrwą trzon swój z ziemi, ruszą i pójdą... Pójdą czarne i groźne stawać na targowiskach życia. Księżyc ogromny nad gromadą krzyżów. Cisza. Czarny całun nieba w gwiazdy zwisa coraz niżej. Ludzie są martwi. Dusze umarły. Spadnie na nie kir nieba gwiaździsty. Gwiazdy, to łzy aniołów nad umarłym światem.
Wasilewicz uczuł chłód w oczach i zrozumiał, że zimnemi, strasznemi łzami płacze nad sobą. Oto się błąka na rozdrożach wśród mogił i krzyży. Wiatr zagwizdał w polu. Dolo zgubiona, dolo!
Wjechali do wioseczki o świcie, gdy krowy, leniwie