Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

z zadowolenia i klepie go po brzuchu... W duszy zaś, wraz z wyrzutami sumienia, odzywało się coś miękkiego, ciepłego, rzewnego... Asesor kolegjalny ostrożnie położył dziecko na stopniu werandy i machnął ręką. I znowu po jego twarzy zgóry nadół popełzły mrówki.
— Wybacz mi, szubrawcowi, miły bracie! Bywaj zdrów!
Cofnął się o krok, lecz natychmiast znów chrząknął stanowczo i powiedział:
— Ech, co będzie, to będzie! Plunę na wszystko! Wezmę je — i niech sobie ludzie mówią, co chcą.
Migujew wziął dziecko i szybko zawrócił.
...Niech mówią, co chcą — myślał — Pójdę zaraz, padnę na kolana i powiem: — „Anno Filipowno!“ — To dobra baba, zrozumie... I będziemy go wychowywać. Jeżeli to chłopiec — to nazwiemy go Włodzimierzem, a jeżeli dziewczynka — to Anną... Przynajmniej na starość będzie pociecha.
I jak postanowił, tak też i uczynił. Płacząc, omdlewając ze strachu i wstydu, pełen nadziei i nieokreślonego zachwytu, wszedł do swej willi, skierował się ku żonie i padł przed nią na kolana...
— Anno Filipowno! — powiedział, łkając i kładąc dziecko na podłodze. — Nie potępiaj mnie, pozwól mi się wytłumaczyć... Zgrzeszyłem... To jest moje dziecko... Pamiętasz Agniuszę, to więc jest... Djabeł mnie skusił...
I prawie nieprzytomny ze strachu i wstydu, nie czekając odpowiedzi, wstał, jak wychłostany, i wybiegł na świeże powietrze...
...Zostanę tu na dworze, póki mię nie zawoła — myślał.
Stróż Jermołaj z bałabajką przeszedł obok, spoj-