Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

ziemi. Niech pan zwróci uwagę, jak wielu w tym ruchu ekspresji...
— Wszystko to doskonale rozumiem — przerwał doktór — ale niech pan sam osądzi: u mnie tu przecież dzieciaki biegają, bywają damy...
— Oczywiście, patrząc na to piękne dzieło sztuki z punktu widzenia tłumu — rzekł Sasza — przedstawi się ono zupełnie w innem świetle. Ale niech pan doktór stanie ponad tłumem, tem bardziej, że odmowa głęboko zasmuciłaby mnie i mamusię. Jestem jedynakiem, pan uratował mi życie... Oddajemy panu najdroższą naszą rzecz i... żałuję tylko, że niema pary do tego pięknego kandelabra.
— Dziękuję bardzo, jestem szczerze wdzięczny... Proszę kłaniać się mamusi, ale naprawdę, niech pan osądzi, u mnie tu dzieciaki biegają, damy bywają. Zresztą, niech zostanie, pan tego i tak nie zrozumie.
— I tłumaczyć nie warto — ucieszył się Sasza. — Niech pan ten kandelaber tutaj postawi, tutaj, koło wazonu. Jaka szkoda, że niema pary! Jaka szkoda! Dowidzenia, panie doktorze.
Po wyjściu Saszy, doktór długo drapał się za uchem i rozmyślał.
...Rzecz doskonała, ani słowa — myślał — wyrzucić — szkoda... a zostawić u siebie — niemożliwe... Hm... To dopiero łamigłówka! Komuby ją podarować?
Po długim namyśle przypomniał sobie dobrego znajomego, adwokata Uchowa, któremu był winien za prowadzenie sprawy.
...Doskonale — pomyślał doktór. — Jemu, jako przyjacielowi, nie wypada wziąć ode mnie pieniędzy, więc będę zupełnie w porządku, jeżeli mu coś