Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

— Masz słuszność. Co to za jeden, według ciebie? Dobry?
— Czemu nie... — ziewnął woźnica. — Dobry pan, rozumie się na rzeczy... Niema jeszcze dwóch lat, jak go tu przysłali, a już dużo zrobił.
— Cóż takiego szczególnego zrobił?
— Dużo dobrego zrobił, niech mu Bóg da zdrowie. Wystarał się o kolej żelazną. Chochriukowa usunął z naszego powiatu... Wszystko, co chciał, robił ten Chochriukow... Szelma był, cwaniak, wszyscy poprzednicy trzymali jego stronę, a przyjechał Posudin — i Chochriukow poszedł do djabła, jakby go nie było... Tak, bracie... Posudina nie można przekupić, nie! Daj mu choć sto, choć tysiąc, a nie weźmie grzechu na sumienie... Nigdy.
...Bogu dzięki, że mnie choć z tej strony zrozumiano... — pomyślał Posudin. — To dobrze.
— Oświecony pan... — ciągnął dalej woźnica — i nie dumny. Nasi przyjechali do niego ze skargą, to on z nimi jakby z panami: wszystkim rękę podał — „Proszę siadać!“ — Gorący taki, prędki... Słowa porządnie nie wymówi, a tylko — frt, frt! Żeby ci to zwyczajnie chodził albo jak — a tu ani, ani — tylko wciąż galop, galop! Nasi nie zdążyli mu nawet jeszcze nic powiedzieć, a on już: — „Konie!“ — i wprost tutaj. Przyjechał i wszystko zrobił... ani grosza nie wziął... Daleko lepszy od poprzedniego. Rozumie się, i poprzedni był dobry. Okazały taki, znaczący: głośniej od niego nikt w całej gubernji nie krzyczał... Jak dokąd przyjedzie, to o całe dziesięć wiorst zdaleka słychać; ale co do spraw zewnętrznych albo wewnętrznych, to nowy jest zręczniejszy. Rozumu nowy ma daleko więcej... Jedna tylko bieda... Pod każdym względem dobry człowiek, tylko pijaczyna!