Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

— Skąd ty to wszystko wiesz? — spytał Posudin z rozdrażnieniem.
— Ludzie opowiadają... Sam nie widziałem, ale od ludzi słyszałem. Czyż to trudno się dowiedzieć? Lokajowi albo furmanowi języka się nie utnie... A może i sama Natalja chodzi po wszystkich zaułkach i chwali się swem babiem szczęściem. Przed okiem ludzkiem ukryć się nie można. Przyswoił sobie także ten Posudin zwyczaj potajemnie jeździć na śledztwo... Dawny, kiedy mu się zachciało dokąd pojechać, to na miesiąc przedtem dawał znać, a kiedy jedzie, to krzyku tego, hałasu, wrzawy, dzwonienia, niech Pan Bóg uchowa! I przed nim pędzą, i za nim pędzą, i zboku pędzą! Przyjedzie na miejsce, wyśpi się, napije i zaczyna gardło drzeć, wedle spraw urzędowych. Nadrze gardło, nogami natupie, znowu się wyśpi i w taki sam sposób wraca... A nowy, jak się o czem dowie, to stara się jechać pocichutku, w sekrecie, prędko, żeby nikt nie widział i nie wiedział... Ko-o-medja! Wychodzi z domu zawsze tylnemi drzwiami, żeby go urzędnicy nie spostrzegli, i dopiero na kolej... Dojedzie do stacji, jak trzeba, i stara się nająć nie pocztę albo co porządniejszego, lecz prostego chłopa, furmankę. Otuli się cały, jak baba, i całą drogę gada ochrypłym głosem, jak stary pies, żeby go po głosie nie poznano: poprostu kiszki bolą ze śmiechu, kiedy ludzie opowiadają. Jedzie, dureń, i myśli, że go nie można poznać. A nic łatwiejszego, jak go poznać, tyle co plunąć.
— A jakże go poznają?
— Zwyczajnie. Dawniej, kiedy nasz Chochriukow jeździł w sekrecie, tośmy go po ciężkiej łapie poznawali. Jeżeli pasażer bije po pysku, to