Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak... Bardzo miła apteczka! Wiele tu tych różnych słojów! I pani nie boi się kręcić wśród trucizn? Brr!
Aptekarzowa zawija pastylki i podaje je doktorowi. Obtiosow daje jej piętnaście kopiejek. Pół minuty przechodzi w milczeniu... Mężczyźni zamierzają ze sobą spojrzenia, robią krok ku drzwiom, potem znowu spoglądają na siebie.
— Proszę za dziesięć kopiejek sody — mówi doktór.
Aptekarzowa, poruszając się znowu leniwie i ospale, podnosi rękę do półki.
— Czy tu niema w aptece czegoś takiego... — mruczy Obtiosow, ruszając palcami — czegoś takiego... wie pani... alegorycznego, jakiegoś płynu ożywczego... chociażby wody selcerskiej? Czy macie wodę selcerską?
— Jest — odpowiada aptekarzowa.
— Brawo! Pani jest nie kobieta, lecz nimfa! Niech nam pani spreparuje ze trzy butelki!
Aptekarzowa prędko zawija sodę i znika w ciemnościach za drzwiami.
— Specjał! — mówi doktór, przymrużając jedno oko. — Takiego ananasu i na wyspie Maderze nie znajdziesz. Co? Co pani myśli? Jednak... słychać chrapanie. To sam pan aptekarz raczy odpoczywać.
Po chwili aptekarzowa wraca i stawia na ladzie pięć butelek. Dopiero co była w piwnicy i dlatego jest zarumieniona i trochę podniecona.
— Tss — ciszej! — mówi Obtiosow, kiedy przy otwieraniu butelki spadł jej korkociąg. — Niech pani tak nie stuka, bo się mąż obudzi.
— A jeśli się obudzi, to co?