Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

— Śpi tak słodko... śni mu się pani... Za zdrowie pani!
— A przytem — mówi doktór, któremu odbija się po wodzie selcerskiej — mężowie — to taka nudna rzecz, że dobrzeby zrobili, gdyby ciągle spali. Ech, gdyby tak do tej wody trochę winka czerwonego!
— Czego się panu jeszcze zechciało! — śmieje się aptekarzowa.
— Cudownieby było! Szkoda, że w aptekach nie sprzedają spirytualij! Zresztą... przecież musicie sprzedawać wino, jako lekarstwo. Czy macie vinum gallicum rubrum?
— Mamy.
— Doskonale! Niech go nam pani da!
— Jaką ilość?
— Quantum satis... Najpierw niech nam pani da do wody po uncji, a potem zobaczymy. Co Obtiosow? Z początku z wodą, a potem już per se...
Doktór i Obtiosow siadają przy ladzie, zdejmują czapki i zaczynają pić czerwone wino.
— A wino, trzeba wyznać, arcypaskudne. Vinum marnissimum! Zresztą, w obecności... e-e-e... wydaje się nektarem... Pani jest czarująca! Całuję w myśli rączki pani.
— Dużobym dał za to, by móc to zrobić nietylko w myśli — mówi Obtiosow. — Słowo honoru! oddałbym życie!
— Dajmy temu spokój... — mówi aptekarzowa, rumieniąc się i przybierając minę serjo.
— Jaka jednak z pani kokietka! — śmieje się cicho doktór, patrząc na nią zpodełba, z szelmowskim wyrazem twarzy. — Oczęta wciąż strzelają! Pif! Paf! Winszuję: zwyciężyła pani! Jesteśmy pokonani!
Aptekarzowa patrzy na ich rumiane twarze,