Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

słucha ich paplania i wkrótce sama się ożywia. Tak jej teraz wesoło! Rozmawia, śmieje, się kokietuje i nawet po długich naleganiach wypija ze dwie uncje czerwonego wina.
— Mogliby panowie oficerowie z obozu częściej przychodzić do miasta — mówi. — Tu tak strasznie nudno! Umieram poprostu...
— Rozumie się — oburza się doktór. — Taki specjał... cud natury — i na pustkowiu. Jednak już nam czas. Bardzo nam było przyjemnie poznać panią... bardzo! Wiele jesteśmy winni?
Aptekarzowa podnosi wzrok na sufit i długo porusza wargami.
— Dwanaście rubli i czterdzieści osiem kopiejek — mówi.
Obtiosow wyjmuje z kieszeni gruby pugilares, długo grzebie w paczce pieniędzy i płaci.
— Mąż pani słodko śpi... ma sny... — mruczy, ściskając na pożegnanie rękę aptekarzowej.
— Nie lubię słuchać głupstw...
— Czyż to są głupstwa? Przeciwnie... to wcale nie głupstwa. Nawet Szekspir powiedział: „Szczęśliwy, kto w młodości był młody!“
— Niech pan puści rękę!
Nareszcie panowie po długich rozmowach całują rączkę aptekarzowej i z wahaniem, jakby zastanawiając się, czy czego nie zapomnieli, wychodzą z apteki.
Ona zaś prędko biegnie do sypialni i siada przy tem samem oknie. Widzi, że doktór i porucznik, wyszedłszy z apteki, oddalają się powoli o jakie dwadzieścia kroków, potem zatrzymują się i zaczynają coś między sobą szeptać. O czem?... Serce jej bije, czuje pulsowanie krwi w skroniach — lecz sama nie wie dlaczego... Serce bije mocno,