Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

Minęło pięć minut, pięć i pół, nareszcie sześć… Zimny pot wystąpił jej na czoło…
— Basile! — zapiszczała — Basile!
— Czego krzyczysz? Jestem tu… — usłyszała głos i kroki męża. — Zarzynają cię, czy co?
Pomocnik prokuratora zbliżył się do łóżka i usiadł na brzegu.
— Nikogo tam niema — powiedział. — Przywidziało ci się, dziwaczko. Możesz być spokojna, twoja idjotka Pelagja jest równie cnotliwa, jak jej pani. Jaki z ciebie tchórz. Jakaś ty…
I pomocnik prokuratora zaczął żartować z żony. Wybił się ze snu i już nie chciało mu się kłaść.
— Co za tchórz! — śmiał się z żony. — Idź zaraz jutro do doktora leczyć się od halucynacji. Jesteś prawdziwa psychopatka!
— Coś jakby zapachniało dziegciem — powiedziała żona. — Dziegciem albo… czemś takiem… cebulą… kapustą.
— Hm… coś jest w powietrzu… Spać mi się nie chce. Wiesz co? Zapalę świecę. Gdzie są zapałki? A propos — pokażę ci fotografję prokuratora izby sądowej. Żegnał się z nami wczoraj i wszystkim rozdał po fotografji z autografem.
Gagin potarł zapałkę i zapalił świecę. Ale nie zdążył jeszcze zrobić kroku, by pójść po fotografję, gdy za jego plecami rozległ się przeraźliwy, wstrząsający okrzyk. Obejrzawszy się, spostrzegł rozszerzone oczy żony, zwrócone ku niemu z wyrazem zdumienia, przerażenia i gniewu.
— Zdejmowałeś w kuchni szlafrok? — spytała, blednąc.
— Bo co?
— Spojrzyj na siebie!
Pomocnik prokuratora spojrzał na siebie i rów-