Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

Punktualnie o północy gospodarz klasowy Achiniejew poszedł do kuchni przekonać się, czy wszystko już gotowe do kolacji. Kuchnia od podłogi do sufitu zapełniona była dymem, z którym mieszały się wonie pieczonych gęsi i kaczek oraz wiele innych. Na dwóch stołach rozstawione, porozkładane były w artystycznym nieładzie różne zakąski i napoje. Przy stołach krzątała się kucharka Marfa, czerwona baba z podwójnym brzuchem.
— Pokażno mi jesiotra! — powiedział Achiniejew, zacierając ręce i oblizując się. — Co za zapach! co za miazmat! — Chciałoby się całą kuchnię zjeść! No, pokażże jesiotra!
Marfa zbliżyła się do jednej z ławek i ostrożnie uniosła zatłuszczony arkusz gazety. Pod tym arkuszem na ogromnym półmisku leżał jesiotr w galarecie, upstrzony kaparami, oliwkami i marchewką. Achiniejew spojrzał na jesiotra i osłupiał z zachwytu. Twarz mu się rozjaśniła, oczy zaiskrzyły. Nachylił się i wydał wargami dźwięk nieposmarowanego koła. Postawszy chwilkę, strzepnął palcami i jeszcze raz cmoknął wargami.
— Ba! dźwięk płomiennego pocałunku!… — Z kim się tak całujesz, Marfo? — ozwał się głos z sąsiedniego pokoju i we drzwiach ukazała się strzyżona głowa pomocnika gospodarza klasowego Wańkina. — Z kim to? A-a-a — bardzo przyjemnie! Z Sergjuszem Kapitonyczem. Dobry starzec, niema co mówić! Z płcią nadobną tête-à-tête.
— Ja się wcale nie całuję — zmieszał się Achiniejew — kto ci to powiedział, durniu? Ja tylko tego… wargami cmoknąłem… z zadowolenia… na widok ryby…
— Gadaj zdrów!