Uśmiechnięta twarz Wańkina zniknęła za drzwiami. Achiniejew zarumienił się.
…Licho wie, co takiego — pomyślał sobie. — Pójdzie teraz, gałgan, będzie opowiadał i naplotkuje. Przed całem miastem mnie skompromituje, bydlak.
Achiniejew nieśmiało wsunął się do salonu i zerknął wbok: gdzie Wańkin? Wańkin stał koło fortepianu i przybrawszy zuchowatą pozę, szeptał coś do ucha, śmiejącej się, krewnej inspektora.
…To o mnie! — pomyślał Achiniejew. — O mnie, niech go szlak trafi! A ona wierzy! Śmieje się — Boże drogi! Nie można tego tak zostawić… nie… Trzeba tak zrobić, żeby mu nie wierzyli… Pomówię z nimi wszystkimi — i jego jeszcze na dudka wystrychnę.
Achiniejew podrapał się w głowę i wciąż zażenowany, zbliżył się do Pasdequoi.
— Byłem dopiero co w kuchni, żeby wydać dyspozycje co do kolacji — powiedział Francuzowi. — Ja, wiem, że pan lubi ryby, a mam, panie drogi, jesiotra — palce lizać! Ze dwa arszyny! Che-che-che… Ale à propos… o mało nie zapomniałem… Z tym jesiotrem — to prawdziwa anegdota! Wchodzę do kuchni i chcę obejrzeć potrawy… Patrzę na jesiotra i z zadowolenia… że to sztuka pikantna… cmok wargami! A w tej właśnie chwili nagle wchodzi ten dureń Wańkin i — cha-cha-cha! mówi:-„A-a-a… Całujecie się tu?… z Marfą kucharką.“ — Też wymyślił, osioł! Obskurna baba, a on… całować się! Dziwak!
— Kto dziwak? — spytał Tarantułow, zbliżywszy się.
— To ten Wańkin! Wchodzę do kuchni…
I opowiedział o Wańkinie.
— Rozśmieszył mnie ten dureń! Mojem zdaniem zaś przyjemniej byłoby pocałować się z mopsem niż z Marfą — dodał, obejrzał się i ujrzał za sobą Mzdę.
Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.