Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

przecież najrozmaitsze przedmioty stawiam pod kanapę.
Wodewil się skończył. Artystkę wywoływano kilkanaście razy; ofiarowano jej bukiet ze wstęgami i napisem: „Zostań z nami!“ Wracając po owacjach do swojej garderoby, spotkała za kulisami Indiukowa. Zawalany i potargany dyrektor promieniał i zacierał ręce z zadowolenia.
— Cha-cha!… Wyobraź sobie, gołąbeczko! — powiedział, zbliżywszy się do niej — śmiej się ze starego durnia. Wyobraź sobie, to nie był wcale Pryndin. Cha-cha! Do djabła, długa, ruda broda wprowadziła mnie w błąd… Pryndin też ma długą, rudą brodę. Omyliłem sie, stary osioł. Che-che! Niepotrzebniem cię tylko niepokoił, czarodziejko moja.
— Ale niech pan tylko nie zapomni o tem, co mi pan obiecał — powiedziała Dolska-Kauczukowa.
— Pamiętam, pamiętam, złotko moje, ale… gołąbko droga, to nie był Pryndin! Myśmy się umawiali tylko co do Pryndina, dlaczego więc mam spełniać obietnicę, skoro to nie był Pryndin. Gdyby to on był — to co innego, a przecież sama widzisz, że się myliłem. Jakieś dziwadło wziąłem za Pryndina.
— Co za nikczemność — oburzyła się artystka — nikczemność! Podłość!
— Gdyby to był Pryndin, to rozumie się, miałaby pani zupełne prawo żądać, żebym spełnił obietnicę, a to przecież był licho wie kto. Może to był jakiś szewc albo za przeproszeniem, krawiec — to ja mam za niego płacić. Jestem człowiekiem uczciwym… Rozumiem…
I odchodząc, wciąż gestykulował i mówił:
— Gdyby to był Pryndin, to rozumie się, byłbym zobowiązany, ale przecież to jakiś nieznajomy… jakiś, licho go wie! rudy człowiek i wcale nie Pryndin…