botą, przerwaną przez przyjazd chłopców. Robili ozdoby i łańcuchy z kolorowego papieru na choinkę. Było to pociągające i hałaśliwe zajęcie. Każdy nowy wykonany drobiazg dziewczynki witały okrzykami zachwytu, nawet przerażenia, jakgdyby ta rzecz spadła z nieba; ojczulek również się zachwycał i od czasu do czasu ciskał nożyce o podłogę, gniewając się, że są tępe.
Mamusia wpadała do dziecinnego pokoju, zakłopotana, i zapytywała:
— Kto wziął moje nożyczki? To znów ty je wziąłeś, Iwanie Mikołajewiczu.
— Boże drogi, nawet nożyczek nie dadzą! — odpowiadał płaczliwym głosem Iwan Mikołajewicz — i odchyliwszy się na oparcie krzesła, przybierał pozę człowieka skrzywdzonego, ale po chwili zachwycał się znowu.
Podczas swych poprzednich przyjazdów Włodek również brał udział w przygotowaniach do choinki lub też wybiegał na dwór popatrzeć, jak furman z pastuchem usypują śnieżną górę, lecz teraz ani on, ani Czeczewicyn nie zwracali żadnej uwagi na różnokolorowy papier i nie byli ani razu w stajni, lecz usiedli przy oknie i zaczęli ze sobą coś szeptać, potem otworzyli atlas i oglądali jakąś mapę.
— Z początku do Permu... — mówił cicho Czeczewicyn — stamtąd do Tiumeni... potem Tomsk... potem... potem... do Kamczatki. Stamtąd Samojedzi przewiozą nas łódkami przez cieśninę Behringa... Oto i Ameryka... Tutaj jest dużo zwierzyny.
— A Kalifornja? — spytał Włodek.
— Kalifornja jest niżej... Trzeba się tylko do Ameryki dostać, to Kalifornja już blisko. Poży-
Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.