Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

tuaru, za kopiejkę pudru i za kopiejkę mocno rozcieńczonej wody kolońskiej. I cała razura niewarta jest więcej, jak piętnaście kopiejek.
Nad drzwiami rozlega się skrzeczenie chorego dzwonka i do razury wchodzi starszy mężczyzna w kożuchu i wojłokowych butach. Głowa i szyja jego owinięte są w kobiecą chustkę.
Jest to Erast Iwanycz Jagodow, ojciec chrzestny Makara Kuzmicza. Służył kiedyś za stróża w konserwatorjum, teraz mieszka koło Czerwonego Stawu i zajmuje się ślusarką.
— Dzieńdobry, Makarku — mówi do Makara Kuzmicza, zajętego sprzątaniem.
Całują się. Jagodow zdejmuje z głowy chustkę, robi znak krzyża i siada.
— Jakiż to kawał drogi — mówi, postękując. — Od Czerwonego Stawu do Kołużskiej Bramy — to nie żart!
— Jak się macie?
— Źle, bracie, miałem gorączkę.
— Co mówicie? Gorączkę?
— Gorączkę. Cały miesiąc leżałem, myślałem, że umrę. Przyjąłem Święte Sakramenty. Teraz włosy wypadują. Doktór kazał się ostrzyc. Nanic, powiada, wyrosną mocne. Więc — pomyślałem sobie — pójdę do Makara. Zamiast do kogo innego, to lepiej do krewniaka. I lepiej zrobi, i pieniędzy nie weźmie. Trochę, prawda, daleko, ale co to znaczy? Jakby spacer.
— Ja z przyjemnością. Proszę!
Makar Kuzmicz ukłonił się nogą i wskazał na krzesło.
Jagodow siada i przygląda się w lustrze: jest zupełnie zadowolony z widoku — w lustrze widać krzywą gębę z tępym szerokim nosem i oczami na