Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja, ja... widzi pan — ciągnęła dalej dama, siadając i zdradzając jeszcze większe zakłopotanie. — Jestem Muraszkina... Jestem, widzi pan, wielką wielbicielką pańskiego talentu i zawsze z rozkoszą czytam pańskie rozprawy. Niech pan nie sądzi, że mu schlebiam — broń Boże! — oddaje mu tylko, co należy. Czytam pana ciągle, ciągle... Poczęści i mnie samej nie jest obce autorstwo... rozumie się, ja nie śmiem siebie nazywać literatką, ale i moja kropla miodu jest w ulu. Drukowałam w ciągu pewnego czasu trzy powiastki dla dzieci — pan, rozumie się, ich nie czytał... Tłumaczyłam dużo i... mój nieboszyk brat był współpracownikiem miesięcznika Dieło.
— Hm... tak... Czem mogę służyć?
— Widzi pan... — Muraszkina spuściła oczy i zarumieniła się. — Znam pański talent i pańskie poglądy i chciałabym usłyszeć pańskie zdanie albo raczej... zasięgnąć rady. Trzeba panu wiedzieć, że pardon pour l’expression, spłodziłam dramat i nim poślę go do cenzury, chciała bym usłyszeć pańską opinję... — Twarz Muraszkinej przypominała schwytanego ptaka, przyczem nieznajoma dama nerwowo poszperała w swojej sukni i wydobyła duży, gruby zeszyt.
Paweł Wasilicz lubił tylko swoje artykuły, cudze zaś, które miał przeczytać albo których musiał słuchać, sprawiały na nim wrażenie lufy armatniej, skierowanej wprost na jego fizjonomję. Ujrzawszy zeszyt, przeraził się i rzekł pośpiesznie:
— Dobrze... niech pani zostawi... przeczytam.
— Pawle Wasiliczu — powiedziała Muraszkina, podnosząc się i składając błagalnie dłonie jak do modlitwy... — Wiem, że pan jest zajęty, że każda chwila pańska jest droga, wiem też, że w duszy posyła