mniałem... a pan w kółko to samo! — odrzekł generał i niecierpliwie poruszył dolną wargą.
— Niby zapomniał, a z oczu źle mu patrzy — pomyślał Czerwiakow, spoglądając podejrzliwie na generała. — Rozmawiać nawet nie chce. Należałoby mu wyjaśnić, że ja przecież nie miałem najmniejszego zamiaru... że to jest prawo natury, inaczej gotów jest pomyśleć, że chciałem plunąć... Jeżeli nie teraz, to z pewnością później tak pomyśli!...
Po powrocie do domu, Czerwiakow opowiedział żonie o swoim nietakcie. Jak mu się zdawało, żona odniosła się zbyt lekkomyślnie do tego wydarzenia; początkowo przestraszyła się, ale później, dowiedziawszy się, że Brizżałow jest „cudzy“ — uspokoiła się.
— A jednak odwiedź go i przeproś — poradziła. — Pomyśli jeszcze, że nie potrafisz się znaleźć wśród ludzi!
— Otóż to! O to właśnie chodzi! Ja go przepraszałem, ale on jakoś dziwnie... Ani jednego należnego słowa nie powiedział. Zresztą, nie było kiedy się rozmówić.
Nazajutrz Czerwiakow włożył nowy mundur galowy, ostrzygł się i poszedł do Brizżałowa... celem wyjaśnienia... W sali przyjęć było już dużo petentów, a wśród nich zauważył samego generała, który już zaczął przyjmować podania. Wysłu-
Strona:Anton Czechow - Partja winta.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.