chawszy kilku interesantów, generał spojrzał na Czerwiakowa.
— Wczoraj w „Arkadji“, jeśli sobie eksce-ncja przypomina — rozpoczął tyradę egzekutor — kichnąłem i... niechcący opryskałem... Przepra...
— Ależ to drobiazg!... Cóż znowu! A pan, co sobie życzy? — zwrócił się generał do następnego petenta.
— Gadać nawet nie chce! — pomyślał Czerwiakow, blednąc. — Gniewa się oczywiście... Nie, tego tak zostawić nie można... Ja mu wytłumaczę.
Gdy generał wysłuchał już ostatniego petenta i skierował się do wewnętrznych apartamentów, Czerwiakow podszedł znów do niego i wyjąkał:
— Wasza ekscen-cjo! Jeżeli się ośmielam niepokoić ekscen-cję, to tylko, Bóg mi świadkiem, dla skruchy!... To niechcący, sam pan wie!
Generał zrobił płaczliwą minę i machnął ręką.
— Ale pan sobie kpiny urządza, szanowny panie! — syknął, zamykając za sobą drzwi.
— Jakie tam kpiny? — pomyślał Czerwiakow. — Nikt sobie żadnych kpin nie robi. Tego zrozumieć nie może, a jeszcze generał!... A-a-a! jeśli tak, nie będę więcej przepraszać tego fanfarona! Pal go sześć! Napiszę mu list, a chodzić do niego? — za żadne skarby! Jak Boga kocham, nie pójdę!
Tak rozumował Czerwiakow, wracając do
Strona:Anton Czechow - Partja winta.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.