Nowy Rok. Wchodzą do poczekalni. Stało tam, prócz portjera, jeszcze kilku naszych: Iwan, Iwanycz, Piotr Kuźmicz, Jegor Sidorycz... Wszyscy przyszli złożyć podpisy na arkuszu, który majestatycznie spoczywał na stole (zresztą, był to lichy papier Nr. 8).
Spojrzałem na arkusz. Podpisów aż za wiele i... o, obłudo!... Jakaż dwulicowość! Gdzie jesteście sztrychy, kreski, kropki, ogonki, zakrętasy? Wszystkie litery — okrąglutkie, różowiutkie, gładziuchne, niby różowe policzki. Widzę znajome nazwiska, lecz nie poznaję ich. Czy aby ci panowie nie zmienili swych charakterów pisma?
Ostrożnie umoczyłem pióro w kałamarzu, niewiedzieć czemu stropiłem się, wstrzymałem oddech i ostrożnie wycyzelowałem swoje nazwisko. Zazwyczaj nigdy nie stawiałem na końcu wyrazów znaków twardych, teraz jednakże postawiłem: zacząłem i skończyłem.