— Chcesz, zgubię cię! — usłyszałem nad samem uchem głos i poczułem oddech Piotra Kuźmicza.
— W jaki sposób?
— A tak, zgubię cię. Tak. Chcesz? Chi-chi-chi...
— Tu się śmiać nie wolno, Piotrze Kuźmiczu! Niech pan nie zapomina, gdzie się pan znajduje. Śmiechy są tu zupełnie nie na miejscu. Daruje pan, ale sądzę... To — profanacja, nieposzanowanie, że tak powiem...
— Chcesz, zgubię cię!
— W jaki sposób? — zapytałem.
— A w ten sam sposób, w jaki pięć lat temu zgubił mnie von Klausen... che-che-che! Bardzo zwyczajnie. Podejdę i dorobię do twojego nazwiska zakrętas. Taki sztrych zrobię... Che-che-che! Uczynię twój podpis nieważnym. Chcesz?
Zbladłem. Istotnie, życie moje było w rękach tego człowieka o fjoletowym nosie... Spojrzałem na jego złowieszcze oczy bojaźliwie i z pewnym szacunkiem...
Jak mało potrzeba, żeby skręcić człowiekowi kark!
— Albo kapnę atramentem obok twojego podpisu. Żyda zrobię... Chcesz?
Nastało milczenie... On — świadomy swojej potęgi, wyniosły, dumny ze zdradliwą trucizną w ręku i ja — w poczuciu bezradności swojej, go-
Strona:Anton Czechow - Partja winta.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.