cze niżej — ściany ongi malowane na brudno-niebieski kolor. I pokój dyżurny wydał mu się taką pustynią, że żal mu się zrobiło nie tylko siebie samego, ale nawet karalucha...
— Ja jakoś skończę dyżur i wyjdę stąd, a on tu przedyżuruje cały swój robaczywy żywot“ — pomyślał, przeciągając się.
— Nuda!... A może oczyścić sobie buty, czy co u licha?
Przeciągnąwszy się raz jeszcze, Niewyrazimow leniwie powlókł się do pokoiku portjera. Paramon nie czyścił już obuwia... W jednem ręku trzymając szczotkę, a drugą żegnając się, stał przy otwartem okienku i słuchał...
— Dzwonią — szepnął Niewyrazimowowi, patrząc na niego nieruchomemi, szeroko rozwartemi oczami.
— Już...
Niewyrazimow nastawił ucho przy oknie i nasłuchiwał. Wraz ze świeżem wiosennem powietrzem przedostawał się przez lufcik dźwięk dzwonów wielkanocnych.
Jęk dzwonów mieszał się z turkotem kół, a z chaosu tych dźwięków wyróżniał się jedynie wesoły tenorowy dzwon pobliskiej cerkwi i czyjś głośny piskliwy śmiech.
— A luda ile! — westchnął Niewyrazimow, spojrzawszy w dół na ulicę, gdzie obok zapalonych lampek snuły się ludzkie cienie. — Wszyscy
Strona:Anton Czechow - Partja winta.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.