Strona:Anton Czechow - Partja winta.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem. Usłyszawszy mój śmiech, spojrzał przelotnie na mnie i... głos mu zadrżał. Poznał mój śmiech i, prawdopodobnie, również futro. Kark mu się natychmiast zgiął, w jednej chwili twarz skwaśniała, głos zamarł, ręce wyciągnęły się, kolana podgięły. Momentalnie się zmienił! Przestałem już wątpić: to był Iwan Kapitonycz — mój kancelista. Usiadł i wtulił „nosek“ w futro zajęcze.
Teraz spojrzałem na jego twarz.
— Czyżby ta przybita, spłaszczona figurynka — pomyślałem sobie — potrafiła wymawiać takie słowa, jak „filister“ i „wolność osobista?“ Co? Czy to być może? Tak, potrafi. Nieprawdopodobne, ale prawdziwe... Ach, ty drabie jeden!...
Wierz tu potem, człowieku, nieszczęsnym gębom tych Kameleonów!
Ja już nie wierzę. Finis! Już się nie dam nabrać!