Strona:Anton Czechow - Partja winta.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

Misza chwycił ją za łokcie i ścisnął je kurczowo w dłoniach. W głosie słychać było rzewny płacz.
— Niech go pani nie zdradza! Zdradzić takiego człowieka — to zdradzić anioła! Proszę go ocenić, pokochać! Kochać takiego złotego człowieka, należeć do niego... to przecież szczyt szczęścia! Wy, kobiety, nie chcecie rozumieć wielu... wielu rzeczy... Ja bardzo panią kocham, wściekle panią kocham za to, że pani do niego należy! Całuję świętość, która do niego należy!... To — święty pocałunek... Proszę się nie obawiać, ja jestem zaręczony... Nie szkodzi...
Misza drżący, rozpalony, przesunął się ustami od ucha do policzka i musnął ją wąsem.
— Proszę go nie zdradzać, najdroższa! Przecież pani go kocha? Kocha go pani, prawda?
— Tak!
— O, boska!
Misza przez długą chwilę wpatrywał się z rozanieloną twarzą w jej oczy. Ujrzał w nich szlachetną duszę...
— Cudo moje... — mówił dalej, biorąc ją w pół. — Pani go kocha... To złoto... Tego anioła... To jest złote serce... serce...
Chciała się uwolnić z jego objęć, ale jeszcze bardziej się w nie zaplątała... Główka — jakże niewygodnie jest siedzieć na tych kozetkach! — niechcący opadła na pierś Miszy.
— Jego dusza... serce... Gdzie szukać drugie-