Na rzęsach Fendrykowa ukazały się łzy.
— Służyłem uczciwie, nieskazitelnie... Rok rocznie chodzę do spowiedzi... Nawet ojciec protojerej może zaświadczyć. Błagam o wspaniałomyślność, panie inspektorze!
— Nic pan więc nie przygotował?
— Wszystkom przygotował, tylko nic jakoś nie pamiętam... Już sześćdziesiątka za pasem, panie inspektorze, jakże tu nauki do głowy? Błagam pana inspektora!
— Już sobie zamówił nawet czapkę z gwiazdką — wtrącił protojerej Żmijeżałow i uśmiechnął się.
— Dobrze. Może pan już iść.
Po upływie pół godziny Fendrykow szedł już razem z nauczycielami do szynku Kuchtina i triumfował. Twarz miał uroczystą, w oczach świeciło szczęście, ale ustawiczne podrapywanie się w głowę wskazywało, że coś go trapi.
— Jaka szkoda! — mruknął pod nosem. — Takie, proszę panów, głupstwo zrobiłem.
— O cóż chodzi? — zapytał Piwomiodow.
— Po kiego licha obkuwałem się stereometrji, skoro jej niema w programie? Przecież cały miesiąc nad taką kanalją ślęczałem. Jaka szkoda!...