nic na świecie nie wyszłabym za takie indywiduum. Gdyby był nawet miljonerem! Gdyby był nawet piękny, jak nie wiem co, plunęłabym na niego. Wprost wyobrazić sobie nie mogę męża — łajdaka!
Zerwawszy się z miejsca, zarumieniona, oburzona do żywego, żona przeszła się po pokoju. Oczki ciskały błyskawice. Szczerość wybuchu nie ulegała wątpliwości.
— Ten Traub — to potwór! Po stokroć głupie i bezwstydne są kobiety, wychodzące zamąż za takich panów!
— Teek... Tybyś oczywiście nie wyszła... Mteek... No, a jakbyś się teraz dowiedziała, że i ja jestem łajdaczyna? Cobyś zrobiła?
— Ja? Porzuciłabym cię. Nie zostałabym z tobą ani przez jedną chwilkę! Mogę kochać tylko uczciwego człowieka! Żebym się tylko dowiedziała, że masz na sumieniu chociaż setną część tego, co nabroił Traub, ja... w tej chwili! Adieu!
— Teek... Hm... Ktoby to pomyślał, żeś ty taka... Nic o tem nie wiedziałem. Ha, ha, ha! Kobietka kłamie i nie zarumieni się nawet!
— Nigdy nie kłamię! Proszę no tylko sprobować i zrobić jakieś łajdactwo, wtedy zobaczymy.
— Poco mam probować? Przecież sama wiesz najlepiej... Jestem lepszy numer od twego tam von Trauba!... Gdyby tak porównać, to Traub okazałby się pospolitym kieszonkowym złodziejaszkiem.
Strona:Anton Czechow - Partja winta.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.